niedziela, 12 maja 2013

Rozdział: 25

W piątek już niestety musiałam iść do szkoły. Chociaż nie ukrywam, że gdybym mogła odpuściłabym sobie również ten dzień. Wstałam o 6.10, w pokoju było szaro. Odsłoniłam rolety, a moje oczy poraziła biel śniegu piętrzącego się na ulicach, chodnikach- wszędzie. Przez noc napadało chyba z pół metra śniegu. Och jeśli mam być szczera to nienawidzę tego białego puchu, może dlatego, że jestem zmarźluchem? Kto wie. Otworzyłam moją część szafy. W co się by tu dzisiaj ubrać? Tyle ubrań, a ja nie mam co na siebie włożyć. Po długim namyśle wybrałam czerwone rurki, niebieską bluzkę z tygrysem oraz siwy, ciepły sweterek. Wszystko zabrałam ze sobą i ruszyłam na poranną toaletę. Wzięłam ciepły prysznic, osuszyłam się po czym ubrałam wcześniej wybrany zestaw. Włosy postanowiłam wyprostować, zrobiłam make up i ruszyłam z powrotem do pokoju. Spakowałam książki, zeszyty i zabrałam torbę. Szłam do kuchni po drodze zahaczając o pokój siostry. Spała jak suseł. Zeszłam po schodach i już po chwili byłam w kuchni. Zrobiłam sobie kanapki z serem i kawę, to samo do szkoły tyle, że bez tego drugiego. Po zjedzonym posiłku uzmysłowiłam sobie, że mam jeszcze sporo czasu. Usiadłam w fotelu po czym włączyłam telewizor.
Kilka minut po siódmej ubrałam czarny płaszcz oraz kozaki w tym samym kolorze i wyszłam z domu na autobus. Na chodnikach były takie zaspy, że musiałam iść drogą, już prawie dotarłam do celu, gdy obok zatrzymała się czarna taksówka. Drzwi się otworzyły, a z samochodu wyszedł nie kto inny niż Lucas.
-Cześć.- rzucił dając mi buziaka w policzek.
-Hej. To teraz taksówkami się wozisz. - zaśmiałam się.
-Jakoś nie mam dzisiaj ochoty tłuc się autobusem. Wsiadaj pojedziemy razem.- zaproponował.
-Spoczik
Idąc w stronę pojazdu o mało nie zaliczyłam bliskiego spotkania z chodnikiem, na szczęście mojej pupy, Lucas w porę mnie złapał. 
-Dzięki.
-Nie ma sprawy.- uśmiechnął się szarmancko.- No wsiadaj, wsiadaj.
Wykonałam polecenie. Podczas jazdy gadaliśmy o planach na dzisiejszy dzień. Nie mieliśmy jakiś szczególnych planów, ale ustaliliśmy, że po lekcjach pójdziemy na gorącą czekoladę, a później do Lucasa.
Przez zaspy oraz korki spóźniliśmy się do szkoły. Wchodząc do klasy numer 215 spojrzałam przelotnie na ekran telefonu- 8.15. Będzie jazda :/.
Wpełznęliśmy do klasy, a matematyczka zgromiła nas wzrokiem. 
-Panna Korczak!! Spóźniła się pani. 
-Przepraszam.- mruknęłam idąc w stronę swojej ławki. 
-Kolejne spóźnienie. Może powinnam powiadomić o tym dyrektora!!
-Przepraszam pani Hawkins. To moja wina, to przeze mnie się spóźniliśmy.
Wiedziałam, że po tej wypowiedzi ujdzie nam to płazem.
-Dobrze, siadajcie. Ale żeby mi to było ostatni raz!!
-Dobrze.
Nie rozumiem co ja takiego  zrobiłam, że ta wstrętna baba tak mnie nienawidzi. Odkąd tylko zaczęłam chodzić do tej szkoły ona cały czas na mnie wrzeszczy. Nie ma lekcji żebym nie słyszała : "Korczak do tablicy" , " No to panna Korczak do odpowiedzi". A już najgorszy z tego wszystkiego jest jej wzrok, nie dosyć, że zimny jak lód to jeszcze przeszywający na wylot. 
Po dwudziestu minutach męczarni zaczęłam odliczać minuty do dzwonka. Stał się prawdziwy cud, ani razu nie zostałam poproszona do tablicy. Ale gdy usłyszałam te słowa mój entuzjazm szybko się ulotnił: 
-Następny przykład zrobi. . . panna Korczak.
Zostały trzy minuty. Powoli wstałam z ławki, żółwim tempem zmierzając w stronę tablicy.
Zaczęłam rozwiązywać przykład wtem usłyszałam ten cudowny, zbawienny dźwięk DRYŃ!!
Spakowałam zeszyt i książkę do torby. Nathan uśmiechnął się do mnie szeroko mówiąc :
-Dzisiaj Ci się upiekło.
-Taa. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo się z tego powodu cieszę.- mówiąc to całą trójcą wybuchnęliśmy śmiechem. 
Po kolejnych czterech lekcjach lekcjach mieliśmy już wolne. Razem z Nathanem i Lucasem wyszłam ze szkoły udając się do małej kawiarenki na gorącą czekoladę. Siedząc już przy stoliku zamówiliśmy trzy porcje gorącego napoju.
-Co robimy później?- zadał pytanie Nath. 
-Idziemy do mnie na obiad i jakiś dobry film. Mama ma dzisiaj na popołudnie także mamy wolną chatę.
-Fajnie. Ale na pewno nie horror, możemy obejrzeć komedię. Co wy na to chłopaki?
-Jasne.
Zamówiliśmy taksówkę i pojechaliśmy do domu mojego przyjaciela.
Jego mama przygotowała tortillę, którą pochłonęliśmy ze smakiem. Usadowiliśmy się na kanapie po czym zaczęliśmy oglądać American Pie - pomysł chłopaków. Ale lepsze to niż straszny horror. 
Po filmie graliśmy w butelkę i tak dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy o kolegach. Na przykład gdy Nathan był mały miał psa o imieniu Benton. Pewnego wieczora gdy Nath leżał w łóżku już prawie zasypiając Benton nasikał mu na twarz. 
Około godziny 21 Nathan i ja zbieraliśmy się do wyjścia.
-Może Cię odprowadzę?- zaproponował Luck
-Nie trzeba.
-No ale jest już ciemno.- upierał się.
-Poradzę sobie. Jestem już dużo dziewczynką. 
-No dobrze, uważaj na siebie.
-Ok, pa. Śpij dobrze. 
-Ty także, pa.
Chłopcy pożegnali się poprzez uściśnięcie dłoni. Wraz z Nathanem wyszłam z domu. Dałam mu szybkiego całusa w policzek oraz życzyłam mu dobrej nocy. I tak każde z nas poszło w swoją stronę. Dwadzieścia minut później siedziałam cała i zdrowa, no i może trochę zmarznięta z kubkiem herbaty w salonie, dzieląc się z Gabrysią przeżyciami z całego dnia. 
I tak piątek przeobraził się w sobotę 7 grudnia. Moje święto :D

4 komentarze:

  1. no bingo... czekam na next... eh nadrabiam zaległości z 5 dni w ciągu których nie miałam wcale wolnego czasu... Weny i czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie się to czytało :) Czekam na dalszy rozwój wydarzeń :D
    U mnie w klasie dzisiaj chłopaki stwierdzili, że matematyczka też się na mnie uwzięła, bo najwięcej mnie zawsze z klasy pyta... :D
    czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. świetnie się czyta czekam na kolejny :-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny blog, nie mogę się doczekać następnego rozdziału ^.^

    OdpowiedzUsuń